Take on Helicopters - recenzja

  • Drukuj

Gdy 1 kwietnia bieżącego roku Bohemia ogłosiła, iż tworzy nowy „symulator” *, koncentrujący się na lotnictwie cywilnym, niewiele osób odebrało takowe deklaracje na poważnie. Wydawało by się, że naturalną koleją rzeczy będzie potwierdzenie plotek, jakoby był to jedynie prima-aprillisowy żart - podobnie zresztą jak DLC osadzone w klimatach zombie-apokalipsy…

…co jednak nie nastąpiło. BIS nie tylko potwierdził, iż jest to autentyczny produkt (pomijając „zombie DLC”), ale co więcej zdążył dokończyć swoje dzieło, przeprowadzić otwarte testy „community preview” i w końcu, w ten czwartek – wydać grę. Grę, co do której już od samego początku zdania były mocno podzielone.
 

 



Czy leci z nami pilot?

W przeciwieństwie jednak do znakomitej większości (a już na pewno tej najbardziej znanej) gier BIS'u, w Take On Helicopters prawie nie będzie nam dane pociągać za spust - i chociaż w niej również liczy się "zwinna ręka" i opanowanie, to z zupełnie innego powodu. Fanatycy militariów nie mają tutaj niestety czego szukać - w tej grze się praktycznie nie walczy - przynajmniej do czasu, gdy sprawę w swoje ręce weźmie słynne BIS'owe community...

Nie znaczy to jednak, że w Take On brakuje atrakcji. Mimo iż było nie było - gra koncentruje się na jednej tylko czynności, twórcy zadbali byśmy się nie nudzili - na amatorów podniebnych wojaży czeka 10 wyzwań time-trialowych (plus możliwość stworzenia własnego w prostym genaratorze misji, zaczerpniętym z Army), 6 losowych "misji pojedynczych" (za każdym razem zadanie wygląda trochę inaczej), tryb "kariery" z wątkiem ekonomicznym, opatrzony zgrabną fabułą, zaś dla najbardziej ambitnych i wytrwałych, klasycznie już - pozostaje zaimplementowany w grze edytor, jeden ze znaków rozpoznawczych gier BIS.
 

 

 

Mój pierwszy milion

Ale zaraz, zaraz, fabuła? W symulatorze śmigłowca? No tego to chyba jeszcze nie było. I nie mówimy tu o jakimś "tle", o "pretekście" do rzucenia nas w wir walk czy innych lotów czarterowych. Mówimy tu o fabule z krwi i kości, z dialogami, filmikami i starym dobrym schematem "od zera do bohatera". Nawet, jeśli BIS jak to BIS - dodał trochę sandboksa.

Gra przedstawia nam historię dwóch braci - Tomka i Józka Larkinów, którzy wspólnymi siłami próbują uratować powoli staczającą się w otchłań bankructwa firmę ojca, słynnego niegdyś w światku pilotów, ŚP Harry'ego Larkina. Konkurencja właśnie próbuje was dobić, więc pozostaje Ci, Tomku, zakasać rękawy, rzucić siarczyste "tak łatwo się nie damy, dranie" i zabrać się za ekspresowe zbijanie kasy na kolejnych kontraktach.

Tylko że co to za zarabianie, skoro nie mamy kontroli nad własną "kapuchą"? Otóż mamy! "Kariera" posiada część ekonomiczną, związaną z zakupem, konserwacją i ulepszaniem śmigłowców. Wyświetlacz LCD pokazujący obraz z kamery IR zawieszonej z boku śmigłowca? Jak najbardziej! Dodatkowe siedzenia, schodek a może słynna ławeczka do desantu, dla sił SWAT? Nie ma problemu. Różowy śmigłowiec? Oczywiście!

I nie jest to jedynie "niepotrzebny bajer" - w trakcie zarówno kariery, jak i misji solo będziemy wykonywać najróżniejsze zadania, a część z nich będzie wymagać konkretnego sprzętu, np. właśnie rzeczonej kamery czy wyciągarki, pozwalającej opuścić ratownika do poszkodowanych w wodzie czy innym trudno dostępnym miejscu.

Istotne jest również, że tak jak różne mamy zadania - tak różne są i oczekiwania klientów. I tak, biznesmen czy turysta będą oczekiwali spokojnego lotu z ładnym widokiem na interesujące ich obiekty (gdy będziesz za bardzo szaleć, to zawalisz zadnie), podczas gdy już w przypadku "żądnego wrażeń" czy np. jednego ze wspomnień bojowych misji Joe - trzeba się będzie z drążkiem nagimnastykować. I bardzo dobrze.
 

 

 

Co w silniku piszczy

Nim jednak wzbijemy się w powietrze, warto sprawdzić stan maszyny – Tak! BIS wprowadził możliwość obejrzenia i „wydotykania” śmigłowca przed wskoczeniem za stery, celem ustalenia czy "wszystko gra" (niestety, występuje to praktycznie tylko w kampanii). Z jednej strony – znakomity pomysł, dobrze zrealizowany i mocno wprowadzający w klimat; z drugiej – niewykorzystany w pełni (brak tu „awarii pełną gębą” wywołanych niewłaściwym serwisem sprzętu), a szkoda - jedyne co możemy stracić to więcej kasy za naprawę niewykrytych przez nas usterek (kwoty i tak są baaardzo niskie).

Gdy już upewnimy się, że śmigło nam nie odpadnie, pozostaje zasiąść za sterami i odpalić helikopter. Procedurę ową możemy wykonać na dwa sposoby - automatycznie (postać gracza powłącza i uruchomi wszystko "sama", bez pomocy gracza), lub własnoręcznie - co z oczywistych powodów daje dużo większą satysfakcję. Zadanie owo zresztą nie jest specjalnie skomplikowane, nawet na poziomie Expert - co jednak dla tych bardziej doświadczonych może stanowić lekki minus.

A co jeśli jednak nie połamałeś joya na DCS czy FSX i nie do końca łapiesz, z czym to wszystko się je i do czego służy dana kontrolka w (interaktywnym i z działającymi wskaźnikami) kokpicie? Nie bój nic - BIS zawarł w grze obszerne, interaktywne samouczki, które pozwolą Ci w łatwy i stosunkowo bezbolesny sposób przyswoić potrzebną wiedzę dot. praktycznie każdego aspektu prowadzenia i obsługi śmigłowca, zarówno na poziomie teorii jak i praktyki; Informacji bowiem jest tu naprawdę sporo, jednak przyswojenie ich - zajmuje w najgorszym przypadku godzinę, z czego większość to nauka i ćwiczenie tych najtrudniejszych manewrów (sprawne szybkie lądowanie, autorotacja czy transport ładunku na uprzęży), które na początku konieczne nie są.
 

 

 

Bujając w obłokach

Tak przygotowani wzbijamy się w końcu w powietrze i zaczyna się ta najważniejsza część gry - latanie. Jak się prezentuje? Ano trzeba przyznać - całkiem nieźle, satysfakcjonująco. Wielu ludzi martwiło się, że silnik gry (lub lenistwo BIS) przekreśla szanse na realistyczny model lotu, inni z kolei że braknie tak lubianego przez nich, "rekreacyjnego" modelu lotu z Army 2. Dla obu tych grup mam dobre wiadomości: każdy może grać tak, jak lubi. A dzieje się tak za sprawą trzech możliwych ustawień modelu lotu, różniących się znacznie tym, jak prowadzi się śmigłowiec. Każdy znajdzie coś dla siebie: Na "Beginnerze" mamy do czynienia z niczym innym jak niezmienioną, łatwą, armową fizyką lotu; "Expert" zaś, jest już czymś czemu zdecydowanie bliżej do prowadzenia realnego śmigłówca i jest on dla tych wszystkich, którzy preferują realizm i brak taryfy ulgowej; "Trainee" to coś pomiędzy - chociaż lata się dużo wygodniej i łatwiej niż na ekspercie, wciąż łatwo można utracić kontrolę nad maszyną.

Taka konstrukcja gry (dla każdego coś miłego) wraz z typową dla produkcji BIS'u możliwością dopasowania każdego elementu gry pod siebie (włączając w to aktualnie nawet kolor interfejsu), jest wielką zaletą tytułu - gdyż zarówno początkujący amatorzy, jak i Ci starsi joystickowi wyjadacze powinni znaleźć tu coś dla siebie.

No i właśnie - skoro już przy joyach jesteśmy. BIS znacznie rozbudował opcje konfiguracji drążka w grze i jak to określił jeden z członków redakcji "jest dużo lepiej niż w A2". I chociaż siłą rzeczy joystick to najlepszy sposób, by się w Take On bawić, nie jest to na szczęście sposób jedyny. Przy odrobinie cierpliwości i treningu, latanie na myszce i klawiaturze da wam równie dużo radości co za pomocą joya (największy problem to kontrola mocy silników, ale zgaduję że i tego da się dobrze nauczyć). Pomijam tutaj standardowe obłożenie klawiszy BISu - mi nigdy nie pasowały, jednak tabuny graczy Army mają pewnie przeciwne zdanie.

Trzeba też przyznać BIS'owi jedno. Gdyby w ArmA 2 udźwiękowienie pojazdów i broni stało na poziomie tego z Take On Helicopters - gra zapewne byłaby dużo popularniejsza. Terkot śmigłowca brzmi realistycznie, nie krzywdzi ucha no i w końcu widać że dźwiękowcy wzięli się do roboty - przelatujący obok Merlin potrafi przyprawić o dreszcze rozkoszy.
 

 

 

Wzloty i upadki

Niestety, nie ma gier idealnych. Jednym z największych mankamentów Army 2 były wysokie wymagania sprzętowe, nie inaczej jest w przypadku Take On Helicopters. Z tą drobną różnicą, że tu kontrast jest dużo większy - gra wygląda znacznie gorzej (i oferuje dużo mniej) niż rzeczone A2, wymagając zarazem dużo mocniejszego sprzętu. Z oczywistych powodów problem dotyczy głównie mapy Seattle - jednak przy tak bardzo prostych obiektach i dużo bardziej okrojonej w stosunku do Army skali symulacji (nie trzeba liczyć balistyki, tak wielkich ilości AI i zazwyczaj nie ma potrzeby np. liczenia fizyki pojazdów) i grafice, która nie zachwyca (pomijając przepiękne - chociaż niekoniecznie na low - chmury) - powinno toto chodzić duuużo szybciej.

A tak niestety - 20 FPS i tekstura podłoża która rzadko wygląda tak dobrze jak na screenach. Jest to w sumie jeden z największych i najbardziej rzutujących na ocenę gry minusów - już za czasów Army ludzie jęczeli "super gra, ale mam za słaby komputer" - a BIS niestety niewiele robi by ten problem naprawić.

Kolejną rzeczą są mniejsze lub większe braki czy niedoróbki - jak np. rzeka czy jezioro na obrzeżach Seattle, które istnieją tylko na teksturze - można spokojnie na nich wylądować i się przejść po wodzie niczym Jezus. "Niestabilny" pacjent żwawo wyskakujący ze śmigłowca ratunkowego o własnych siłach też nie jest zbyt przekonywujący, podobnie zresztą jak nie do końca dopracowane zadanie obrony zestrzelonego helikoptera. System uszkodzeń też mógłby być lepszy (od arma 1 minęło parę ładnych lat), tak samo jak i rozwiązania skryptowe - "zepsuć" algorytm odpalania śmigłowca bardzo łatwo i kończy się to niemożnością oderwania maszyny od ziemi. Szczególnie duże problemy może sprawić to w multiplayerze - o ile ten w ogóle zaistnieje, bo pierwotne zaopatrzenie tytułu to kiepski żart. Wiecie ile jest dostępnych misji wieloosobowych w ToH? Trzy. Całe trzy i ani misji więcej.

Trzeba jednak przyznać, że podczas normalnej gry te rzeczy nie rzucają się tak mocno w oczy i Take On spełnia swoje podstawowe zadanie bardzo dobrze.

Trochę większymi problemami, zaraz obok wymagań sprzętowych i zaniku multiplayera, jest brak jakiegokolwiek wpasowanego standardowo lub edytorowymi modułami "ambient life'u" na bardzo pustej niestety mapie South Asia oraz irytujący główny bohater, który ani inteligencją, ani charyzmą nie grzeszy - za to sposób w jaki akcentuje i wypowiada zdania jest diablo irytujący i potwierdził to absolutnie każdy jeden z testerów. Na szczęście reszta obsady, jak i udźwiękowienia trzyma o niebo wyższy poziom. Pomijam tu muzykę - kwestia gustu, jednym pewnie bardziej podejdzie, innym mniej, jeszcze inni po prostu odpalą sobie w tle CD ulubionej kapeli; warto jednak odnotować że dano nam do dyspozycji "odtwarzacz" z 4 rodzajami muzyki - jazz, pseudorock, coś co ma symbolizować muzykę elektroniczną i finalnie, chyba najbardziej kontrowersyjny pomysł - ścieżki dźwiękowe z całej serii ArmA. Muzyka to w sumie najlepsza z gry, tylko po prostu chyba średnio pasuje do kontekstu.

Niestety, gra ma jeszcze jeden poważny brak - a mianowicie - brak polskiego wydawcy. Mimo iż LEM teoretycznie widnieje na stronie ToH w dziale "distrubtors: retail" - nic pierwotnie nie wspominano o dostępności grze w Polsce i tak samo milczy plan wydawniczy firmy na ich oficjalnej stronie. Dlatego na ten moment grę można dostać jedynie w dystrybucji elektronicznej w cenie 40 euro, w języku angielskim, kupując np. ze sklepu "Sprocket" (oficjalny sklep BIS) czy Steam (najpopularniejsza u nas usługa tego typu). Niewątpliwie odbije się to na popularności grze w Polsce - a szkoda, bo Polak już nieraz udowodnił, że potrafi zarówno tworzyć (wystarczy przejrzeć polskie fora grafików), jak i porządnie pograć (patrz - armowe grupy coop i tabuny tworzonych przez nie misji).
 

 

 

Polatamy?

Czy zatem warto zakupić Take On? Jeśli tylko masz ciągoty w kierunku śmigłowców, mocny sprzęt i trochę cierpliwości - zdecydowanie tak! Niezależnie od tego, czy jesteś początkujący, czy też wylatałeś już trochę godzin, tytuł powinien zapewnić Ci sporo rozrywki (bogate opcje i trzy możliwe modele fizyki lotu pozwolą Ci szybko dopasować grę do swoich preferencji), zwłaszcza że jest się czym bawić - a wkrótce będzie tego zapewne dużo więcej, ba! Już w kilka dni po premierze mieliśmy okazję w multiplayerze zagrać w nowe misje stworzone przez świeżo upieczonych fanów tytułu.

I chociaż np. grafika nie jest grzechu warta, daje radę - należy w końcu zaznaczyć że w symulatorach jednak rzadko "schodzi się na ziemię"; Na uwagę za to zasługują nowe, piękne chmury - na ile realistycznie wygląda przelot przez taką wypowiadać się nie mogę, ale Seattle przed burzą wygląda niesamowicie! Nawet, jeśli sam deszcz szału nie robi. Modele śmigłowców wykonane są starannie i jedynie szkoda, że nie grzeszą różnorodnością.

Mapy tak samo, chociaż mają swoje problemy (czy to FPS czy brak "zaludnienia") oraz siłą rzeczy poziom detalu nie dorównujący Czarnorusi czy choćby Takistanowi, to jednak robią wrażenie i przede wszystkim - nadrabiają wielkością. Gdy pierwszy raz w historii gier BIS dane Ci będzie lecieć do celu 20 km, tylko po to by potem przelecieć dwa razy tyle - i mapa się nie "skończy" (w sensie część "właściwa", bo dalej teren jest oczywiście losowo generowany, tak jak w ArmA 2), zdecydowanie "poczujesz blues'a". A przynajmniej - powinieneś.

Gdy weźmiemy do tego wszystkiego poprawkę na fakt, iż grę tworzył nowy zespół (a nie weterani BIS), to trzeba przyznać, że jak na "pierwszy raz" - wyszło całkiem nieźle. Zwłaszcza, że przecież nie jest to nic, czego my, społeczność ArmA - byśmy nie znali - wyjdzie parę łatek, kilka dodatków, modderzy się rozkręcą - i niewątpliwie gra będzie jeszcze bardziej dopracowana, bogata w "zasoby" i tym bardziej warta pieniędzy.

"Świeżym" zaś - doradzamy jedynie uzbrojenie się w cierpliwość - a możecie być pewni, że to zaplusuje. Tak jak BIS, swoją nową produkcją.
 

 

 
 

Nasza ocena: 7/10


Plusy:
- Latanie daje dużo frajdy
- 3 możliwe modele lotu
- Bardzo dobra część treningowo-informacyjna
- Fabuła, dużo misji
- Urozmaicone zadania, tryb Time Trial
- Dobrze zrealizowana kampania (wątek ekonomiczny, modyfikacja helikoptera)
- Dwie duże, zupełnie różne od siebie mapy
- Dobre udźwiękowienie (włączając w to dialogi)
- Bez joysticka da się grać
- Duże możliwości konfiguracji „joya”
- Kilka naprawdę dobrych pomysłów
- Pewnie będą mody

Minusy:
- Absurdalne wymagania sprzętowe
- Pomniejsze niedociągnięcia tu i tam
- Brak polskiego wydawcy
- Na dobrą sprawę, tylko 3 śmigłowce
- Brak jakiegokolwiek „życia” na wyspie „South Asia”
- Słabo przygotowane multi
- Irytujący główny bohater
- Dla niecierpliwych: dłużyzny (niektóre zadania to lot po 20-30 km)

*Ciężko określić czy „symulator” jest właściwym określeniem Take On. W świecie kompletnego mil-sim (zwłaszcza z pozycji piechoty) ArmA 2 nie ma sobie równych, w przypadku ToH sprawa nie jest już tak prosta – za sprawą choćby DCS Black Shark.